Puk puk! Witajcie po świątecznym obżarstwie! Zapewne dla większości z Was tak właśnie te Święta wyglądały ;) Dostaliście jakieś książki pod choinkę? Pochwalcie się dla kogo Mikołaj był łaskawy?! :) Dzisiaj zdecydowałam się zachęcić Was do przeczytania „Saturnina”. To prezent, który otrzymałam na Mikołajki i już dawno lektura za mną.
Ach ten Małecki! Skradł moje serce już jakiś czas temu. Myślałam, że po lekturze „Horyzontu” czy „Nikt nie idzie” poznałam już wszystkie odcienie Małeckiego. Jak bardzo się myliłam! Nie wiem skąd autor czerpie pomysły do swoich książek. „Saturnin” należy do tej grupy książek, której nie należy przeoczyć, a nawet nie wolno i już! ;)
Głównym bohaterem powieści jest Satek i jego dziadek. Dziadek, który nagle znika. Dorosły już wnuk wraca do swojego rodzinnego domu, żeby wspólnie z matką odnaleźć dziadka. Nic nie jest tu proste i łatwe. Zaginięcie najstarszego z rodu Markiewiczów pozwala poznać Satkowi przeszłość dziadka i jego rodziny.
Małecki znowu nie zawodzi. Pisze z pozoru o prostych sprawach w bardzo intymny, emocjonalny i uczuciowy sposób. Porównania, które stosuje są nieoczywiste i jednocześnie tak trafne, że po chwili zadumy stwierdzam, że inne by nie pasowały. Niezliczoną ilość razy zastanawiałam się jak autor to robi? Po każdej kolejnej przeczytanej książce sądzę, że już lepszej nie będzie. I wtedy bum! Jest „Saturnin”.
Jakub Małecki to jeden z najbardziej ciekawych i oryginalnych pisarzy współczesnego pokolenia. Każda jego książka, którą przeczytałam wprawia mnie w zachwyt, zadumę i refleksję. Co najbardziej mówi o wartości książki? To, że kiedy odwrócimy już ostatnią stronę, żałujemy, że to koniec i gotowi jesteśmy czytać od początku. Taki jest „Saturnin”. Pozwólcie aby i Was oczarował :-)
Wasza Aleksandra